12:49:00

Mała Stara Kobieta


Jak dorośleje mały człowiek?
Jak ważne jest by z nim rozmawiać o najtrudniejszych nawet sprawach?
Jak nie warto ukrywać przykrych okoliczności, zdarzeń, też przecież mających miejsce w naszym życiu?
Jak nie powinno się robić tajemnic, do których pewne dotarcie (wcześniej czy później) może być traumą na całe życie?
Jak należy rzeczy nazywać po imieniu, takimi jakimi są je określać?
Jak też nie straszyć niepotrzebnie?
Jak przygotowywać mądrze do końca życia, małego człowieka na jego już początku drodze?

Miała być to opowieść prawdziwa. Miała być, bo przed chwilą była już czarno na białym napisana, ale przez złośliwość rzeczy martwych (nomen omen... była poniekąd o zmarłych;-)) historia się nie zapisała... albo usunęła.
Ale nic się nie dzieje bez powodu, post poniżej - jak pisałam ;-)

Tak więc zacznę od początku, nie po raz pierwszy w moim życiu... rutyna w tych początkach jakoś jeszcze mi nie doskwiera ;-)

To ma być prawdziwa historia z życia małej Starej Kobiety. Z tego okresu gdy jej "Ja" dopiero nabierało rozkwitu w pełnej świadomości.

I nastał taki dzień, że czteroletni... trochę ponad... takie cztery i pół... brzdąc... pojął, że może go nie być. "Nie być" samemu to jeszcze abstrakcja, ale może nie być mamy czy taty. A to zupełnie inaczej niż nie mieć... Choć u małego człowieka to się jeszcze bardzo łączy.

To była sobota. Za oknem śnieg. Mama (nazywana na co dzień mamusią) zostawiła Dorotkę (na co dzień zwaną Danusią ;-)) na chwilę w domu z chorą babcią. Musiała wyskoczyć do sklepu, bo czegoś zabrakło do obiadu.
A dzisiaj tato (na co dzień zwany tatusiem) wcześniej wracał z pracy, a potem miały być przyniesione z piwnicy sanki i na górkach pobliskich hulanki.
Sobota to ulubiony dzień DD ;-) Zawsze długa i przyjemna. Po niej niedziela z rosołem i babcią(mamą mamusi) niezwykle radosną (przez wszystkich nazywana Marynią :-))
Babcia (mama tatusia... niezwykle poważna babcia Anna) od jakiegoś czasu, pod wysoką pierzyną leżała na upiornej kanapie w małym pokoiku koło sypialni DD rodziców, gdzie też stało łóżeczko ich jedynej córeczki.
Kanapa była ciemno wiśniowa, welurowa z wyciskanymi granatowo - szarymi kwiatami.

Babcia Anna leżała na niej, rzadko z niej wstawała, a i niewiele rozmawiała. Straszna ważniaczka z niej była… córka ukochana (siostra tatusia) właśnie w chorobie ją porzuciła i przyszło jej u synowej chorować... nie dało się jej ignorować.  DD nie była jej ulubioną wnuczką czemu wyraźnie dawała wyraz. DD odczuwała ten dystans babci do siebie zwłaszcza przy swoich kuzynkach, które ta  bardzo faworyzowała i dla nich zawsze cukierki miała.
DD jednak bardzo ją lubiła... zwłaszcza za to, że przysłaniała tę potworną kanapę, której trochę się bała ;-)
Po za tym babcia czytała wszystko co jej Dorotka zmyślnie podsuwała. Na treść nie narzekała. Co innego niż mama, która nad odpowiedniością każdej lektury się zastanawiała.
Ale tymczasem wracamy do śnieżnej za oknem soboty i do chwili gdy mamy nie ma już w domu. Miała być chwilka, była już godzinka.
DD zna się dobrze na zegarze. Tato ją nauczył. Do tego umie odliczać, że 4 bimbnięcia to na pewno godzina. A godzina to długo. Jej brzuszek grał marsza i wołał   jedzenia. Wyciągnęła chleb, masełko i dobrze znany jej słoik. Do tego zakazany dziecku nóż. Matowe, wyrobione ostrze i czarna chropawa oprawa.
Babcia Anna nigdy nie przygotowywała jedzenia DD, ale cóż trzeba spróbować.
DD poprosiła grzecznie, dbając o wymowę by  babcia jej ukroiła skibę chleba (najlepiej dwie ;-)
Włożyła jej w  wyciągnięte ręce chleb i nóż. Babcia jednak siły nie miała... tą sytuacją czuła się skrępowana... delikatnie uśmiechała po czym zamknęła oczy.
- Babciu nie śpij jeszcze
DD wdrapała się na pierzynę, położyła na babci patrząc jej w twarz, prosiła - Nie śpij proszę.
Z drugiej strony pamiętała, że mama zawsze powtarzała, żeby nie budzić nikogo gdy ktoś śpi, bo to nieładnie jest i bardzo, bardzo niegrzecznie.
Przyszło rozryczeć się koncertowo, ale z drugiej strony jak babcia poskarży się mamie to nie będzie wesoło. A skarżyć bardzo lubiła :(
DD zjeżdża więc z grubej pierzyny rymps na podłogę... tyle, że pierzyna zsunęła się razem z nią.
- Babciu pomóż mi, sama jej nie włożę na ciebie. Ale babcia nie odezwała się ani słowem. Choć ręka jej wyciągnięta ku podłodze.
- Skoro nie zimno ci babciu, to trudno... przyjdzie mamusia to pomoże.
DD zrezygnowała, choć posmutniała.
Przysiada w kuchni, rwie paluszkami chleb, a dżem łyżeczką wyjada wprost ze słoika.
Jest cicho. Zrobiło się jakoś zimno.
- Jestem dzielna, ale wróć mamuś już.
Zgrzyt klucza w zamku.
- Jest, jest mamusia - krzyczy DD i biegnie do drzwi
- Wiesz mamuś, byłam grzeczna, nie obudziłam babci... tylko kołdra z niej spadła. Ale chyba nie jest jej zimno, bo nie chce przykryć się. Choć mnie jest jakoś zimno - potok słów
DD czepia się rąk mamy. Tylko, że ona nie widzi córeczki.
Potem wszystko jak na przyśpieszonym filmie.  A z każdą chwilą jest coraz gorzej.

Ja z Łaciatkiem… miśkiem co cały w łaty i do tego w kraty... u sąsiadki, co bez przerwy ręką głaskała mnie po główce i kituszkę wywracała, co za chwilę już na czubku głowy już nie stała tylko z boku smętnie zwisała, a  kokardka to nie wiem gdzie się podziała. U sąsiadki co prawie tak samo jak mama, tato  i ja się nazywała... tylko ja i mama miałyśmy dołożone owska… a tato owski.
Byłam tam, bo mama znowu musiała gdzieś iść i dodatkowo powiedziała, że obiad nieważny dziś... mam być grzeczna, a pilnować ma mnie miś ;-)
- Pilnuj Łaciatku DD, bo dzisiaj DD ma trudny dzień - zwróciła się do misia. Mnie wcale nie zauważała. I widziałam, że płakała.
- Mamuś kochana czy ja zrobiłam coś źle, dlaczego krzyczysz na babcię, czemu budzisz ją, dlaczego zamykasz drzwi, dlaczego musisz znowu gdzieś iść?????
- Mamuś ja jestem duża, ja chcę zrozumieć co dzieje się?
- Co to są za ludzie, po co tu przyszli? Co chce od babci ten pan w czarnej sukience, co babcia Marynia nazywa go księdzem. Znam go! W tym zamku z malowidłami i kolorowymi oknami, co kościołem się nazywa... on wchodzi po krętych schodkach i jak ja z babcią tam jestem, to on woła do wszystkich i o bozi opowiada, że ona jest z nami, wszystko widzi i słyszy... i dlatego trzeba ją kochać :-) Wiem dlaczego kocha mnie mama, tata i wszyscy inni... też wszystko widzę i słyszę;-) Tylko mnie nikt się nie boi i o mnie nie śpiewa. Będę większa to zrozumiem. Na razie to mam uczyć się pacierza i codziennie klękać przed obrazkiem w domu i dziękować, że jestem na świecie.
- A mogłoby być inaczej?
- Dlaczego tata mnie nie przytulił jak przyszedł tylko, tylko? tylko też płacze? Przecież tatuś nigdy nie płacze... nawet jak mama go skrzyczy.
- Dlaczego babcię włożyli do pudła? W niej po schodach ją w dół wynoszą?
- Dlaczego mama ciągle płacze i z szafy wyjmuje czarny płaszcz taty i czarne futerko, którego nigdy nie nosi, bo lat jej dodaje.
- Dlaczego przyszła babcia Marynia choć dzisiaj sobota i dlaczego też płacze?
- Dlaczego nikt mi nic nie mówi?
- Dlaczego nie wolno mi wejść  do małego pokoju i dlaczego tam świeca na stole się pali?
- Dlaczego mamusia chowa rzeczy babci Anny do wora? (nie będzie zadowolona;-))
Pełno pytań. Żadnej odpowiedzi. Cisza.
Obiadu nie było. Kolacji też. Tato powiedział, że dziś nic nie przełknie ;-) Ciekawe dlaczego?
Za to babcia Marynia zakrólowała w kuchni i na pociechę (jak mówiła) naleśniki pyszne przyrządziła. Mamie i tacie jeść kazała.
- Niczego nie zmienicie, dla niej lepiej, siły mieć teraz musicie, Anna by tak chciała - babcia się trochę wymądrzała ;-) ?
- A skąd wiedziała, co by babcia Anna chciała? Kiedy jej powiedziała?
- A w ogóle to gdzie ona teraz jest?
- Umarła?  Znaczy, że jej nie będzie?
A kto jej kazał i dlaczego? Było jej u nas źle?
- Teraz będzie leżała pod ziemią tam gdzie dziadek, którego nie pamiętam?
Była niedziela. Nie było rosołu. Nie było ciasta, bo mama nie upiekła... cały ranek prasowała czarne rzeczy, babcia przyszywała czarne tasiemki, a taty nie było.
- Musisz go zrozumieć, to straszny cios - babcia głaskała mamę po ramieniu
W poniedziałek babcia Marynia wciąż u nas była... we wtorek i środę też. Spała na tej strasznej kanapie co przedtem babcia Anna leżąc odmawiała pacierze.
Potem ja znowu byłam u sąsiadki co w nazwisku nie miała "owska"
Długo ich nie było. Miałam być dzielna, grzeczna, dostałam książeczki i nowe do malowania kredeczki… i czekałam.
Nastały smutne milczące dni. Długo tato się nie uśmiechał... wracał później z pracy. Dużo czasu minęło by obiady o piętnastej wróciły do naszej codzienności. Babcia Marynia zamieszkała u nas...   gotowała i sprzątała. Mama siedziała w pokoju i dziergała serwety.
Wszystko się zmieniło. Jakoś smutno było. Pewnego dnia po niedzielnym obiedzie, usiedli i oglądali fotografie. Mnie za nic nie chcieli pokazać. Mówili, że to dla dorosłych, i że jestem za mała.
Jedna z fotografii spadła. Szybko ją podniosłam i chciałam podać mamie, ale wtedy zerknęłam na nią i mocniej, odruchowo zacisnęły mi się palce.
To babcia Anna leżała w trumnie ze złożonymi rękami owiniętymi różańcem... tym samym, którego dotykać nie wolno mi było.

Wszystko do mojej dziecięcej główki wróciło i w całość się ułożyło.
Babcia nie żyła gdy na niej okrakiem siedziałam, o ukrojenie kromki prosiłam, a potem kołdrę zrzuciłam.
W kuchni siedziałam i dżem zajadałam... ona tam umarła leżała... i samotna.
Wkrótce rodzice wyrzucili upiorną kanapę, zmienili cały wystrój pokoju. Tylko, że to niczego nie zmieniło. Bałam się do niego wchodzić... chyba, że świeciło słońce... po ciemku nigdy!
Pojedyncza zapalona świeca do dzisiaj budzi we mnie lęk. Długie lata ustawiałam kapcie przy łóżku tak by zawsze w nie włożyć stopy prosto z niego  wychodząc. Pilnowałam by nigdy nie były odwrócone w przeciwną stronę... bałam się, że umrę. Budziłam się w nocy i sprawdzałam czy rodzice śpią tylko czy umarli już są.
Każdego wieczoru przed snem długo, żarliwie się modliłam do bozi by ta przy życiu zostawiła mamusię, tatusia, babcię i mnie... skoro babcia Anna tam jest to pewnie czyta bozi, więc niech słucha uważnie i nami się nie zajmuje. Damy radę. Naiwnie zapewniałam :-)

Dużo czasu minęło. Byłam dużo starsza, ale lęk  wchodzenia do pokoiku nie mijał, strach o życie ciągle trwał i radość zabierał.
Była wiosna. Okno otwarte na oścież. DD przy stole kuchennym odrabia lekcje. Jest wzorową uczennicą. Przed chwilą mocno płakała... umarł jej kolega z klasy... miał dopiero 10 lat.
Babcia krząta się przy kuchni i sama do siebie mówi.
- Dziwne jest życie, ale wspaniałe choć nie pamięta się początku, końca nie zna to nie można się tym przejmować tylko w nim podróżować. A zmarłych nie należy się bać, bo oni nie krzywdzą. Złych ludzi należy się trwożyć i unikać jak ognia.
Za wszystko człowiek co robi, co go dotyka, gdy się męczy, gdy raduje, gdy biegnie i nic nie robi... za to dostaje nagrodę w postaci życia, bycia w nim.
Danusiu... babcia zwróciła się do mnie... też umrzesz kiedyś... mama i tato, i ja. Sęk w tym, że nie wiemy kiedy. Ale wszyscy żyją w nadziei, że jest im dane pozostać na ziemi jak najdłużej.

Nieważne ile życia przed nami... ważne ile życia w tym życiu mamy. A śmierć jest jak sen... codziennie wieczorem zasypiasz i wtedy jakby cię nie ma jak się umiera to jest prawie tak samo.
- Tylko po spaniu się budzę - podkreśliła rezolutnie DD
- Wiele dziesiątek lat się jeszcze będziesz budzić - uspokajała babcia
- A Piotruś?* Dlaczego umarł?
- Zachorował i tak się zdarzyło... pewnych rzeczy nie da się wyjaśnić
- Ale pamiętaj w rzeczywistości na świecie zdani jesteśmy sami na siebie. I ty musisz być silna, nawet jak nas zabraknie to wszystko inne wokół będzie. Zawsze w tym samym czasie jeden ktoś będzie cierpiał, inny się śmiał... jeden upadał, drugi podnosił.  Z pewnymi sprawami trzeba się pogodzić, niektóre zrozumieć, a  co się da to pozmieniać, ale myśleć o życiu... nie o śmierci.

Czasem ludzie umierają, bo są zmęczeni, że czegoś nie mają, nie umieją, nie wytrzymują, że ludzie tak ich ranią, po prostu pragną spokoju. Są zazwyczaj bardzo starzy i ten spokój im się zwyczajnie należy.

- A Ty babciu stara jesteś?
-  Zwariowałaś? Ja mam dopiero 62 lata... nieskończone - babcia mrugnęła łobuzersko.
- Chcieliśmy cię chronić dlatego nie mówiliśmy o chorobie strasznej babci, że od dawna była bardzo cierpiąca, umierająca. To było złe. Niepotrzebne było to ukrywanie. Trzeba cię było przygotować. Od dzisiaj wprowadzamy zmiany i o wszystkim rozmawiamy.
 - Po kawusi i herbatce? - zapytała babcia.

Była ze mną jeszcze 21 lat podczas, których rozmawiałyśmy otwarcie o wszystkim.

Dziś ja, za parę miesięcy wkroczę  w sześćdziesiąte drugie lato życia :-)) i dziś wiem, że żeby szczęśliwym być... trzeba żyć świadomym i otwartym na nazywanie wszystkiego po imieniu.

Piotruś* Dziubałka  kolega z klasy IV D

10 komentarzy:

  1. Dzieci rozumieją więcej niż nam się wydaje. I w poważnych sytuacjach trzeba je traktować poważnie. Aczkolwiek to z troski najbliższych wynika często, że tworzy dzieciom Nibylandię, w której nie ma zła, cierpienia, śmierci. Tylko potem konfrontacja z rzeczywistością bywa bolesna podwójnie.
    Jak zawsze podziwiam lekkość pióra w każdym temacie, Dorotko. Uściski serdeczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam siebie jako dziecko... i na szczęście w środku jestem taką małą dziewczynką... to daje mi takie radosne postrzeganie świata. Nie chcę tego utracić. Dzięki za dobre słowa i ściskam serdecznie:-))

      Usuń
  2. Zgadzam się. Dzieci trzeba uświadomić tym trudnym dla wszystkich temacie. Zgadzam się z poprzedniczką piszesz tak pięknie o wszystkim. Już kiedyś Ci pisałam napisz książkę, będę pierwszym czytelnikiem , jeśli pozwolisz:):): Pozdrawiam:):):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie za komplementy, dobre słowa... Pozwolę, pozwolę:-)))))Buziaki przesyłam:-))

      Usuń
  3. Zawsze mam wypieki, kiedy czytam Twoje posty.
    Jesteś niezwykła.
    Pozdrawiam Cię mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja Cię Basiu niezmiennie podziwiam:-)) I może się powtarzam, ale często myślę o Tobie. Całusy:-))

      Usuń
  4. Byłam dużo starsza od Ciebie, gdy zmarła moja ukochana babcia ze strony mamy. Nie pożegnałam się z Nią jak należy, bo na widok pustej jeszcze trumny dostałam dreszczy i zesztywniałam cała. Ojciec widząc, co się dzieje, nie pozwolił mi zobaczyć babci. W pogrzebie też nie brałam udziału, ale pamiętam ten dzień jakby był wczoraj a minęło pół wieku. Dziękuję za wspaniałe, wzruszające i choć smutne, to bardzo pouczające (szczególnie młodszych) wspomnienia. Ukłony.

    OdpowiedzUsuń
  5. To ja dziękuję Tobie Iwonko... za każdą myśl, którą się ze mną dzielisz. Jestem zaszczycona:-) Pozdrawiam gorąco:-))

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger