15:49:00

Dwa światy... czyli o siedzących i stojących.

Dwa światy... czyli o siedzących i stojących.

Listopad, wczesne popołudnie, zimno, wilgotno i wietrznie. Wagon tramwajowy przepełniony zmarzniętymi ludźmi odzianymi w ciepłe kurtki, płaszcze i szale. Do tego z torbami, pakunkami, siatami, kuferkami. Miejsca siedzące zajęte w większości przez młodszą część społeczeństwa, płci obojga. W uszach słuchawki, lub przy uchu telefon. Część wpatrzona w mały ekranik telefonu lub incydentalnie w strony książki lub odręcznych notatek.
Ta siedząca mniejszość robi wrażenie innego zupełnie bytu od tego starszego, stojącego. To byt nieobecny w sferze aktualnej komunikacji miejskiej, to byt będący w sferze, ale komunikacji telefonicznej, rozmowie jednej, drugiej, następnej... nakładających się na siebie. To grono wywyższone przez możliwość siedzenia i pokonujące może wysokie góry na stronach czytanej książki, albo osiągające następny poziom w grze na telefonie, może powtarzające prawa fizyki z notatek o bezwładności ciał. Pochłonięte, zajęte, bez kontaktu ze światem. Ci stojący, tak patrząc na nich, w większości mieli już zdecydowanie dość czasu by się nasiedzieć. Tylko te kilkadziesiąt lat wstecz niemożliwe to było, żeby oni (młode kobiety, mężczyźni, dzieci) w tramwaju siedzieli.
  • A co? Nie było miejsc siedzących?
  • Nie. Po prostu głupio samemu było, żeby siedzieć przy kimś starszym (nawet o te parę  czy dziesięć lat), udawać, że się go nie widzi. Nie siedzieli też mężczyźni, gdy obok kobiety były. Panie z wydatnymi brzuszkami, które zapowiedzią rychłego macierzyństwa były – te siedziały, a nie... uczesany na łyso, z rudawym zarostem chłoptaś po siłowni o czym świadczyła torba treningowa. 

Takie przemyślenia mnie dopadły, gdy stojąc bez trzymanki w zatłoczonym tramwaju obserwowałam jadących nim ludzi, w tym owego napakowanego dryblasa siedzącego obok stojącej, wiotkiej dziewczyny w zaawansowanej ciąży. Stałam w pionie dzięki ściskowi, który paradoksalnie mi pomagał, bo stojący wokół, masą swych ciał mnie przytrzymywali. 
Z zamyślenia wyrwał mnie młody, niski głos.
  • Proszę niech pani usiądzie – głos skierowany do bardzo starszej, pochylonej od wieku, ale też wypchanej torby z zakupami, kobiety.

To młody chłopak (siedzący od okna pojazdu), zgarniał rękami z kolan torbę z laptopem i ustępował miejsca kobiecie. Zdenerwował tym bardzo dziewczynę siedzącą z brzegu, bo wyrwał ją z pół snu w jaki zapadła (domniemam, że przez zasłuchanie muzyczne, bo na uszach miała designerskie różowe słuchawki)
  • Nie, dziękuję, niech pan siedzi młody człowieku. Jeszcze się pan sporo w życiu nastoi. Niedługo wysiadać będę. - kobieta zaoponowała zmrużywszy oczy i kręcąc negująco głową.

Chłopak z powrotem opadł na siedzenie. Nie nalegał, co uspokoiło poirytowaną wcześniej melomankę. 

Bardzo starsza pani dalej stała i jechała jeszcze co najmniej 5 długich przystanków. 



15:15:00

Nie lubię pączków... Uwaga: Będzie długo i nudnawo.

Nie lubię pączków... Uwaga: Będzie długo i nudnawo.

28 października, 302 dzień roku, imieniny obchodzi Tadeusz i Szymon. W jakimś starym kalendarzu przeczytałam, że jest to też dzień odpoczynku dla zszarganych nerwów. 
Za trzy dni 1 listopada... święto Wszystkich Świętych, a następnego dnia dzień zaduszny... dzień modlitw za wszystkich zmarłych.

Jako mała dziewczynka  (Stara Kobieta też była mała, choć trudno sobie to wyobrazić) uwielbiała te dni. W domu pachniało Ceresem albo Omą (takie tłuszcze smalco-podobne), w których mama z babcią piekły pączki, a mała Dorotka, co wcześniej nazywana była Danusią (patrz post) kroiła powidła, co babcia wcześniej wysmażyła ze śliwek węgierek, tak mocno, że twarde były jak mówił tatko.... jak diabeł. Dopytywała skąd tatuś wie, że diabeł jest twardy i jak bardzo, ale po jego spojrzeniu twardym wolała kroić powidełka nożykiem danym przez babcię Marynię, obywszy się bez tej  wiedzy. 
Te pączki były po to, żeby poczęstować gości, którzy przyjeżdżali każdego roku w ten dzień na cmentarz, a po odwiedzinach u zmarłych zbierali się u rodziców wyżej wymienionej. Danusio-Dorotka uwielbiała gości. Tato pozwolił jej nawet pokręcić czerwoną rączką od drewnianego młynka i pomielić kawę, która była do pączków. To było wyróżnienie. Nikt inny młynka, poza tatą oczywiście, nie mógł w domu dotykać. 
Na kolację były parówki, co skórka im pękała i soczek pryskał, i sałatka z włoszczyzny, z rosołku,   który wcześniej był zjedzony oczywiście z makaronem, co babcia go sama robiła. Gotowego z paczki tata jeść nie chciał. Babcia Marynia, guru całej rodziny, do zięcia słabość miała i makaron wyrabiała. Mama, czasem jak było go więcej to go suszyła i potem udawała, że sama zrobiła. Niby z własnej woli ... phi...phi.... D. D. wiedziała, ale nie kablowała (do czasu... phi...phi)
Tydzień wcześniej tatuś robił druciane rusztowania, oplatał gałązkami i mchem, a mama przyozdabiała kwiatami, takimi wcześniej ususzonymi, albo z grubego papieru kolorowanego wycinanymi. Były przepiękne.
Nawet światełka tatuś robił sam. Takie to były czasy i taki tatuś był.

Groby były trzy. W jednym mama tatusia, którą podobnie jak dziadziusia ledwo pamiętała, a w trzecim dziadziuś od tej babci, do której jej mamusia mówiła... niech mama przestanie mu tak nadskakiwać. To się tyczyło taty D.D. Ta wielokrotnie podpatrywała, ale nigdy nie widziała, żeby babcia przy tacie wyskakiwała.
Na cmentarzu było kolorowo. Jak się było grzeczną dziewczynką to można było samej zapalić białe świeczki stojące w sprężynkach i te lampki zrobione przez tatusia.
Cioć, wujków, kuzynek, kuzynów i jeszcze innych osób było bez liku. Część z nich, to było pewne, że przyjdą do domu D.D., która przeszczęśliwa, czekała tylko na tą chwilę.
Przyszedł wuj Zdzichu (sam o sobie mówił, że jest "entelektualysta"), brat mamy, co żonę miał bardzo modną. Na tańce często chodzili i Hanię z Małgosią (jedna włosy czarne jak węgiel, druga jasne i złote jak pszenica ... nic nie sugeruję broń Boże) na ten czas do domu D.D. przyprowadzali. 
Był drugi brat mamy, Tadek, niewiele mówiący, bardzo spokojny. Kłóciło się to z temperamentem jego żony, o kwiatowym imieniu Róża, która wolała fajfy (tu sprawdź w encyklopedii) od uprawiania ogródka, na który to rowerem wujek zasuwał codziennie po pracy.
Siostry taty nigdy nie było, bo mieli z tatą rzekomo odmienne poglądy (o co chodziło, to całkiem inna historia).
Była ciocia Marta, chrzestna D.D, najmłodsza siostra babci (z drugiego małżeństwa ich mamy), w którą się ponoć D.D. wdała, bo bez przerwy się śmiała. Ciocia Renia, co mieszkała po drugiej stronie ulicy, żona brata (skądinąd dentysty) męża tej jedynej, żyjącej babci D. D. Po ludzku mówiąc szwagierka babcina.
To ona  z córkami, aż czterema była, bo bardzo z wujkiem Czesiem chcieli mieć syna, więc prób podejmowali wiele, ale coś im nie wychodziło.  Za to wuj Czesiu raz wyszedł i zapomniał wrócić. I tak już zostało. Ciocia później mówiła, że to amnezja była. W jednej wszakże sprawie amnezji nie miał, bo potem z inną już ciocią dwóch synów miał. Właśnie z tego tego wyjścia ostatniego. Bardzo się postarał i za jedną chwilą przyjemności, którą miał, to zrobił  tak, że od razu dwóch miał. Potem miał przerą....30 lat. 
Był Sławek, syn od cioci Róży wiecznie schowany za swą mamę i młodszy jego braciszek Remigiuszek, co pod stołem coś kombinował (na ucho tylko powiem, że mały zwyczajny podglądacz był). 
I ta cała gromada wielka, jadła i piła, wspominała , a czasem i Lacrimę* (takie wino) popijała. A D.D tylko na to czekała, bo opowieści było bez liku, śmiechów i złości ... jak ciocia Ania  (ta od wujka Zdzicha) co w sądzie pracowała, z  ciocią Różą w nieprzyjemne tematy (spadkowe) się wdawała.
Na to tata nie czerpiący przyjemności z picia alkoholu (a jeszcze bardziej z kłócących się bab, jak je później, po ich wyjściu nazywał) wznosił kieliszek z toastem... no to na zdrowie, bo tak młodo się już nie spotkamy, a będzie las ... nie będzie nas i takie tam inne, żeby mamine bratowe nie wyłupały sobie oczu. Przy czym ciotka Anna miała większe szanse ze swoimi długimi opiłowanymi w szpic czerwonymi pazurami, które bardzo D.D. się bardzo podobały. W przeciwności do jej tatusia, który Stefce, swej żonie bardzo zabraniał takich nieskromności, jakie przedstawiały ciocine paznokcie. 

Długo by opowiadać... dzisiaj D.D. nie jest już małą dziewczynką. To Stara Kobieta. 

Od tego czasu minęło lat 50 z małym hakiem. 
28 lat minęło jak umarł tato, żołnierz AK, pseudonim Ryś, więzień obozu rosyjskiego,rozkochany w swojej jedynaczce, a potem w pierwszym wnuku, z wzajemnością  niebotyczną. Miał 64 lata.
W tym samym roku 1988, tylko trzy miesiące wcześniej zmarła w wieku 83 lat ciocia Marynia, moja babcia, żona bohatera wojennego, która kochała mnie i moje dzieci nad życie. To kim jestem teraz, w dużej mierze zawdzięczam Jej. Teraz, dopiero teraz to wiem.
Nie ma już eleganckiej cioci Ani, ani  lubiącego jeździć na rowerze wujka Tadzia. Wesoła ciocia Marta (zm. w wieku 94 lat) przeżyła moją mamę o 11 lat mimo, że ta od niej o 15 lat młodsza była. Ciocia Róża  ma lat 82, dalej kwitnie i opiekuje się swoim 57 – letnim Sławusiem, a młodszy 47 letni Remik wyjechał gdzieś  za kolejną kobietą. 
Nie ma już cioci Reni, ani jej męża  Czesia, co pełen determinacji był by syna mieć, ani dwóch ich córek...ani i lista mogił jest długa. 

1 listopada 1998 roku moja mama już nie piekła pączków. Cztery miesiące wcześniej poszła do taty, babci, braci, szwagierki, do .... i wymieniać by długo. 
Miałam 41 lat i chciałam ją jeszcze mieć, potrzebowałam jej. Chciałam pobyć jeszcze dzieckiem. 
Na początku czerwca następnego roku urodziłam córkę. 
Taka wymiana.
02.02.2002 o godz. 22.20 zmarł mój mąż.
W radiu od rana mówili, że to będzie wyjątkowy dzień.
Był.



Nie znoszę pączków, ani słodkich win, ani tego dnia gdy wszyscy szturmem ruszają na cmentarz, bo nienawidzę tej świadomości, że Oni tam leżą. 

Wolę myśleć, że te sezamki, które jem właśnie,  tato kupił będąc w delegacji w Warszawie, a  mama zadzwoni, tylko znowu zgubiła kartkę z telefonem. Ale przecież musiała tu być, bo kto owiązał słoiczki z przyprawami kolorowymi wstążkami?

Moje dzieci mają już swoje dzieci, najmłodsza córka ma 17 lat, a ja każdego dnia jej opowiadam o ludziach, których choć nie widziała, to dobrze zna, bo  jej mówię o nich każdego dnia. Oni wciąż z nami są... tylko tata na rybach, abo w garażu naprawia tego grata (takim mianem określała mama nówkę Syrenkę, full- wypas),  mama  na plotkach u cioci Zosi, mój mąż u swoich rodziców, bo bratu miał coś pomóc,  ciocia Marta znowu na pielgrzymce... a babcia ... babcia śpi przed telewizorem.
Mhm.... u mamy, bo ja nie mam telewizora.

Oni żyją, w mojej pamięci, sercu i umyśle każdego dnia, choć fizycznie ich nie ma. Codziennie palę światełko. W domu, jaki i gdzie by nie był mam mnóstwo kwiatów, bo mama też w domu wiele ich miała, i nawet z nimi rozmawiała.


22:00:00

Esencja komórek macierzystych

Esencja komórek macierzystych

Lodowy lifting 60" czysta esencja komórkowa dla pań w każdym wieku, firmy Perfecta.
Ten oto preparat stosuję od mniej więcej czterech miesięcy. Kupiła mi go córka, bo akurat na półce ostatnie egzemplarze po... nie do wiary 12 zł.
Cena regularna zaczyna się od złotych 22, w zależności od miejsca. Przy moich możliwościach (a raczej ich braku) ta cena zachwyciła. A niezależnie od grubości portfela i starości peselu każda kobieta lubi ładnie wyglądać. Dodatkowo mam szczęście dobrą, empatyczną córkę mieć, która stwierdziła, że zamiast wykręcać kolejne żarówki w łazience, żeby lepiej w lustrze wyglądać, to trzeba co robić, a nie patrzeć na siebie w półmroku. Dobry krem może faktycznie na cerę i mentalnie, na duszę przez świadomość jego stosowania bardzo pomóc. Bardzo ucieszyłam się z tego nieoczekiwanego prezentu i teraz jestem uzależniona od jego stosowania. Jak wypróbowałam i zauważyłam, że on naprawdę działa i mniej lub bardziej zaprzyjaźnione panie (a ostatnio jeden bardzo starszy pan.... nie ma chi, chi, ma dobry wzrok, nie nosi okularów) powiedział mi, że mam bardzo ładną cerę, to już wiedziałam, że to dzięki kwasowi ferulowemu, który zawiera to serum. To on wyrównuje koloryt i przebarwienia mojej przesłonecznionej po latach opalania cery.
Smaruję się nim wieczorem po zmyciu makijażu (wyjmuję z lodówki jak producent zaleca, co przy okazji jest pretekstem do... aktualnie są tam wiśnie w czekoladzie). Również rano ochoczo otwieram lodówkę wyjmuję krem (dzisiaj dodatkowo ptasie mleczko... waniliowe) i wklepuję ten koncentrat z komórek macierzystych śnieżnej róży (nie ptasie mleczko) i jakieś tam kompleksy sferycznych silikonów 4D. Tych opisów nie rozumiem, ale widzę, że moje rozszerzone pory (mówię o tych na twarzy, bo te co noszę są wszystkie zwężone) i sieć drobnych zmarszczek znacznie się zmniejszyła i stała mniej widoczna. Sama czuję przy każdym kolejnym wklepywaniu, że skórę mam bardziej jędrną i trzymającą się rusztowania kostnego. Jestem nim po prostu zachwycona. Skóra jest napięta, nawilżona i zmarszczki mniej widoczne. Martwię się, że rozpoczęłam ostatnie opakowanie za te mniejsze pieniądze (córka przezornie kupiła mi 3) i będę musiała zainwestować w droższe, bez promocji, ale co tam... w krem, który działa i dodatkowo jest bez parabenów... warto (zaoszczędzę na słodyczach). Właśnie pogłaskałam się po policzku... jest miękki i miły w dotyku.

Żałuję, że tylko rano i wieczorem się go wklepuje... wiecie chodzi też o to otwieranie lodówki, bez głosu z głębi pokoju... mamo, co ty znowu tam podjadasz?

Ja? Ja nic... krem do twarzy wyjmuję.

21:45:00

Przeciąg... pociąg... ciąg...

Przeciąg... pociąg... ciąg...

Jest rok 1964 ubiegłego wieku.
Babciu, skąd się biorą dzieci? - pyta 7-letnia Donatka swojej babci.
Pyta babci, bo tato na tak zadane pytanie, nieodmiennie odpowiadał, że albo dziewczynka ma zająć się swoimi sprawami i zacząć uczyć literek, bo niedługo idzie do szkoły, a mama robiła się różowa na policzkach, A przecież Donatka widziała, że jeszcze nie robiła sobie policzków tą watą z różowego puzderka, z tym magicznym różowym proszkiem.
Robiła się różowa i zaraz potem nie miała czasu i mówiła, że później, że jutro, i Donatka ma umyć ręce, bo zaraz będzie obiad. Jednego razu właśnie tak było i Donatka troszkę zdziwiona była, że ma umyć ręce do jedzenia obiadku jak tu jeszcze nie myła do śniadanka. Poszła umyć te rączki, nawet mydła użyła, choć nie pachniało za ładnie.
Wróciła do mamy by zaświecić jej rączkami przed jej oczami. Wymachiwała i pokazywała... no popatrz mamuś umyłam już rączki, to powiedz mi... wywróciła oczkami prosząco Donatka...i dlaczego Mariolka, i Iwonka, Przemko mają braci lub siostrę, a nawet po dwie, a ci Wiśniewscy, ty mamuś wiesz, to tatuś mówił, że mają tuzin dzieciaków. Tuzin to ile mamuś jest? Dociekliwie dopytywała dziewczynka.
Tuzin, to dwanaście jest? - odpowiedziała mama, na to z wygodniejszych dla niej pytań.
Ojoj... 1, 2, 3.... 10 – odliczała Donatka na paluszkach przy rączkach, bardzo zbulwersowana.
Ojoj, dwie całe rączki i jeszcze dwa paluszki od nóżki – wskazała rezolutnie  na nóżkę Donatka, którą wcześniej pozbawiła bamboszka i skarpetki.
Trrrrr ..... Trrrr ..... dzwonek do drzwi. Mama Donatki odetchnęła z ulgą. Poszła otworzyć drzwi. To babcia.
Hurra ... uwiesiła się na rękach wchodzącej babci Donatka.
W tym czasie mama była już ubrana i wychodziła, teraz babcia przejmowała pieczę nad jedynaczką swojej najstarszej córki ( miała jeszcze dwóch synów)
Donatka była przeszczęśliwa, że zostanie sama z babcią, która była jak książki, co jej rodzice na zmianę, różne historie opowiadała i jeszcze do tego je rysowała.
-  Babciu, skąd biorą się dzieci, ale ja już wiem, że bocian ich nie przynosi, bo sama widziałam jak brata Mariolki przywiozła taksówka, a w kapuście u cioci Jasi były tylko robale. Przysięgam, szukałam jak byliśmy u niej w niedzielę ... jednym tchem wyrzuciła z siebie Donatka i jeszcze dodała ... podsłuchałam jak ciocia Ania mówiła cioci Róży, że jak nie wie to ma się spytać cioci Maryni, bo ona wie i kłamać nie będzie.
Po zakończeniu tej recytacji, Donatka wyczekująco spojrzała na babcię i cmoknąwszy ją w policzek (to zawsze działało) zaczęła powtarzać ...to skąd...
Babcia weszła jej w słowo i spokojnie odpowiedziała .... z przeciągu.
No fakt, czasem słyszała jak babcia mówiła, gdy okno otwarte było lub drzwi, że nie ma stać w przeciągu, bo z tego tylko grypa, głowa boli ... ale dzieci ?
Zaskoczenie Donatki było niezmierne. Otwarła buzię równie szeroko jak oczy. Za chwilę w tej buzi poczuła słodki smak rogalika (wsuniętego przebiegle przez babcię) i wnuczka zaraz po przełknięciu smakowitego kęsa, o drugi zaraz się dopominała.
Trzask ... trzasnęły jednocześnie drzwi i otwarte okno. To przeciąg tak zadziałał pod wpływem nagłego wiatru . 
Ale przeciąg – prychnęła babcia.
Będę miała siostrę? – zapytała Donatka
Co?  - zdziwiła się babcia.




Minęły lata. Donatka, już teraz Pani Donata ma lat 33, męża  troje dzieci i stanowisko wysokie, choć w firmie niedużej. Babcia Donaty zmarła dwa lata temu. Ona często o niej myśli i jej historie przywoływała i opowiadała już swoim swoim dzieciom. Teraz najstarszy syn ma lat 14.
Przypominają jej się historie, np. ta, gdy oczekiwała na przyjście, na świat siostry Tomka. 
Syn widział jak mamie rośnie brzuszek i ta mu od początku powiedziała, że w nim jest jego siostra lub braciszek.
A jak tam wszedła? - zapytał synek w trakcie zabawy pociągiem (znaczy kolejką)
Mówi się weszła, ale to może być braciszek ...
To jak tam wszedł – drążył temat malec
Przez przeciąg – uśmiechnięta zażartowała
Aha – przyjął  z udawanym ( albo nieudawanym, to faceta przecież każda odpowiedź  zadowoli, gdy jest w trakcie zabawy) zrozumieniem.
I co to robi ten przeciąg? - bawiąc się dalej jednak pytał dalej
To jest taki pociąg raczej? - odpowiedziała Donata, reflektując, że nie powinna małemu robić wody z mózgu
Pociąąąg? - malec ze zdumieniem podniósł wagonik kolejki i oglądając ze wszystkich stron, dopytywał ... z pociągu biorą się dzieci ... 
Nie, z takiego pociągu  mamy i taty... co ja klepię ... 
Z pociągu mamy i taty ? - zapytał niedowierzająco synek
Świetnie rozumiesz, właśnie z pociągu wzajemnego
To my mamy pociąg, i z niego wyjdzie dziecko?  -  jeszcze szerzej otworzył swoje i tak wielkie oczy synek, zostawiając zabawę w kolejką.
Nie, kochanie, to nie tak ... miałam na myśli wielkie kochanie mamy i taty ... 
W pociągu? - wtrącił w pół zdania syn.
Otworzył szeroko buzię, a Donata, że nie ma pod ręką kawałka drożdżówki, za którymi przepadał.
Potem przyjechała do domu z maleństwem ze szpitala, a Tomek patrząc na Adelkę z dezaprobatą i z pytaniami, czemu jest taka mała, czemu nie ma włosków i nie chce się z nim bawić... pobiegł do prababci, która właśnie u Donaty była i powiedział ... wszystko przez ten przeciąg i pociąg.
Jak urodził się Janek, Tomek już wiedział, co ma myśleć o przeciągach (w końcu już inne czasy były, a on już na swój sposób doświadczony) i pociągach wszelakich.

Ciąg zdarzeń jest taki, że mijają kolejne lata...
Donata dużo pracuje, dzieci coraz starsze, oni z mężem już w rutynie małżeńskiej obcują, wszystko mechanicznie i szybko się odbywa. Nie jest źle, ale powietrze jakby z ich życia ciut uszło jak z tej opony, od nowego Peugeota, co z salonu najlepszego w mieście ledwo co wyjechali, a tu ... pif, paf.... Pociągu między nimi wielkiego już nie było ...
Firma pod kierownictwem Donaty prosperuje świetnie. Donata nie lubi wracać do domu, gdzie od jakiegoś czasu... (ale to inna historia).

Trzask .... rumor straszny ... trzasnęło okno za plecami wychodzącej ze swojego gabinetu Donaty.
W tym samym momencie zatrzasnęły się drzwi za wychodzącym ze swojego pokoju Teodorem, pracownikiem księgowości.
Oboje odruchowo spojrzeli na siebie, znali się od lat, ale tak jak teraz, pierwszy raz.
To wszystko przez ten przeciąg... pomyślała Donata czując jakiś pociąg do myśli, o tamtej chwili przeciągu, gdy w domu głowa ją bolała, (dziwnymi myślami się zajmowała)

Po tym przeciągu nastąpił ciąg dalszy i o tym jeszcze będzie mowa.

Na parterze jest znana sieciówka drogeryjna, a obok w wejściu schody. One prowadzą do sklepiku (całkiem wielkiego.) W nim dwie Anny, uśmiechnięte i życzliwe... te Stara Kobieta pozdrawia.




18:20:00

Jaka jest moja prawda?

Jaka jest moja prawda?
Zastanawiałam się podczas spotkania z Mariuszem Szczygłem, na które poszłam do Teatru Nowego w Poznaniu (odwalona, oczywiście .... jak się to mówi, jak diabli do ośpic). Promował swoją nową książkę "Projekt: prawda". Książki co prawda nie czytałam jeszcze, ani nawet nie kupiłam, ale chciałam sobie " zrobić raj" spotykając się z autorem, którego czytałam inne pozycje. W tym " Zrób sobie raj"  dzięki, której pokochałam Czechów i gdy byłam z krótkimi wizytami, niestety nie w Pradze, ale w Ostrawie, to patrzyłam na ludzi tam poznanych przez pryzmat spostrzeżeń Mariusza Szczygła.
I oczywiście z bardzo życzliwym nastawieniem. (Nie używam słowa pozytywnym, bo jest przereklamowane i nie mam do niego jakoś atencji). I nie zawiodłam się. 


Czesi są tacy jak ich narysował Pan Szczygieł, bo o tych zwykłych, nie tylko o tych z pierwszych stron gazet można się dowiedzieć z książki " Zrób sobie raj" , " Gotland" (tylko tą drugą nieopatrznie pożyczyłam znajomemu, który już nie jest moim znajomym).
Bardzo mi zależało, żeby na moim wyświechtanym egzemplarzu "Zrób sobie raj" z pozakładanymi żółtymi karteluszkami stronami złożył swój podpis, a może nawet jakąś niewymuszoną dedykację jej twórca.
Miałam trochę oporów, bo książka już przeszła przez wszystkie (prawie wszystkie) moje torebki. 
Tu wytłumaczyć muszę, że ja czyli kobieta (nieważne, że Stara)... lubię do każdego stroju zmienić też dodatki, a takim dodatkiem niewątpliwie jest torebka. No... torebek mam wiele, a "Zrób sobie raj" jeden, a ja ciągle go czytam na okrągło... po kolei i na wyrywki i zawsze muszę mieć przy sobie. Stąd ciągle ją przekładam i jej stan  wizualny się pogarsza, choć treść ciągle ta sama (zupełnie jak z moim opakowaniem i wnętrzem). Ta książka jest o ludziach i sytuacjach, których ja czuję się bohaterką, i uczestniczką. To dziwne, ale mimo, że jestem jedna  tato bardzo cieszył się z tego faktu) to ja czuję tak jak wiele postaci z niej. Wydaje się to wszystko wykluczać, ale ja to tak odbieram i mam na to dowody. 
Tłumaczyć się nie będę.
Wracając do meritum, od którego odeszłam tak gładko (szkoda, że tak gładko mi inne odchodzenia nie przychodzą)... miałam opory podać ją (znaczy, książkę) do podpisywania. 
Ale myślę sobie ... przecież głowy mi przy ludziach nie urwie, jak zrobi jakiś przytyk to się zarumienię i ucieknę (stąd ubrałam buty na płaskim obcasie). No i....

Najpierw jednak początek. Dwie aktorki, w tym jedna to teściowa sędzi Mostowiak, co do mężczyzn szczęścia nie miała z serialu "M jak miłość". Kiedyś jak jeszcze telewizor miałam to go z braku innych pomysłów oglądałam. Druga, to nie kojarzę gdzie kim i z kim była, ale obie wybrane fragmenty z nowej książki dziennikarza  świetnie odczytały. 
Piszę dziennikarza, bo Mariusz Szczygieł to absolwent Wydziału Dziennikarstwa, obecnie też redaktor Dużego Formatu. Ja poznałam go jako człowieka telewizji w 1995 roku gdy w TV Polsat prowadził talk-show "Na każdy temat" po śmierci pierwszego prowadzącego (od 1993r.) Andrzeja Wojciechowskiego.



Mały suspensik...
Wtedy go polubiłam jako człowieka sympatycznego, błyskotliwego, dowcipnego i doskonale rozumiejącego jaką rolę pełni w tym programie... bawił się słowem i sytuacją. Choć chyba obecnie nie bardzo chce pamiętać o tym dłuższym epizodzie w swoim życiu. Choć był wtedy młody i to jest warte zapamiętania, bo inne sprawy może sobie powtórzyć, albo i nie... Młodość... to se nevrati.

Powrót do meritum.
Po tym wprowadzeniu usiadł sobie bezpośrednio na scenie nieduży człowieczek  z naciśniętą na oczy czapką  z pod, której kędzierzawe, czarne, kłaczate włosy wychodziły. W czapce z daszkiem był. Na początku nie rozumiałam dlaczego, ale coś napomknął, że poprzedniego dnia na meczu był (Lech grał z Pogonią, choć nie wiem kto kogo pogonił) to pewnie go zawiało i teraz bał się powtórki z rozrywki... czy co. Zapowiedział, co każdy wiedział, że Mariusz Szczygieł, co wcześniej tu odczytany był, opowie i wyjaśni co i jak, i kto z kim i dlaczego. Jak już to zrobił to przesiadł się na fotel duży, w kratkę nieco większą niż ta na jego czapce (e.. to pepitka raczej była)... założył nóżkę na nóżkę, obutą w adidasy lub może jeszcze jakiejś innej, wyższej klasy obuwie sportowe. Jedną nóżka go chyba bolała, bo wyginał ją bardzo dziwnie (spróbowałam potem w domu takiego wygięcia, ale jestem zdecydowanie mniej zdolna wygięciowo).
Wreszcie już siedział, a obok niego prawdziwy i żywy, powitany oklaskami stęsknionej już widowni bohater wieczoru ... Mariusz Szczygieł.
Wysoki (nieprzesadnie) blondyn, modnie z jednej strony wygolony, z drugiej z prosto przyciętą grzyweczką, lekko zaróżowiony. Niebieskie oczy (chyba... założyłam okulary, ale dokładnie nie dojrzałam) w czarnej, prostokątnej oprawie okularów (w kształcie chyba niewiele zmienionym od lat, co do dioptrii to nie wiem).
Mężczyzna na wysokich raczej (na pewno) chudych nogach unoszących lekko (podkreślam lekko) zaokrąglający się brzuszek powleczony w gustowny pulowerek. Pulowerek przykrywał koszulę z kołnierzykiem i podejrzewam, że był bez rękawów, ale może się mylę, bo na nim była jeszcze marynarka, to skąd mogę wiedzieć na pewno. Chociaż jak podpisywał książki to mogłam się przypatrzyć czy mankiet koszuli z pod marynarki ze sweterkiem wychodzi czy sam. Byłam jednak podekscytowana za bardzo, bo w gruncie rzeczy to ja nieśmiała jestem, i w tym momencie to niewiele widziałam.
Znowu odeszłam od meritum. I znowu gładko.
Padły pierwsze słowa autora, w których stwierdził, że lubi swoją pracę i tak samo jak seks nigdy mu się nie znudzi.
Może praca nie... pomyślałam, ale do seksu trzeba dwojga więc może się zdarzyć (czego mu absolutnie nie życzę), że nuda będzie wymuszona. 
Oby nie.
Pytający... ten mały w czapeczce nie bardzo wiedział, o co pytać, ale na szczęście wypytywany wiedział o czym mówić. I opowiadał humorystycznie o swoich spotkaniach z ludźmi, i jak z tego wynikła ta nowa książka.
Potem pytania z widowni (też miałam, ale odwagę zostawiłam w domu, w kieliszku na stole) i się rozkręciło na dobre. Gdyby nie ta pani, trzy panie dalej, w tym samym rzędzie, co się ze wszystkiego zaśmiewała jak akurat zastanowić się była powinna i  nieco irytowała innych z sali, byłoby idealnie. 

Dziwne to jest uczucie jak się tak blisko widzi kogoś znanego (jeszcze uznanego), takiego pana z telewizora i ze słów książki, którą się prawie zna na pamięć.
Miałabym chyba takie samo odczucie jakbym zobaczyła krasnoludka lub zielonego ludka... jak przedwczoraj gdy stanęłam przy stoliku, gdzie podpisywał swoje książki po zakończonym spotkaniu Mariusz Szczygieł.

Kolejka była duża. Na stoliczku szklanka z wodą dla strudzonego opowiadacza i... i kieliszek wina. Białego wina. Nie wiem czy było słodkie, wytrawne czy pół..., ale oddałabym wszystkie drobne z portfela (grube wyszły w ubiegłym tygodniu) by dostać obojętnie jakiego, łyki choć dwa, bo tremę miałam przed podaniem tej książki, o stanie, której już wcześniej wspomniałam.

Nadszedł ten moment , po tym gdy pani Celince już się Pan wpisał i innej jeszcze Halince, Ance i Zygmuntowi (choć głowy nie dam, może Zdzichowi) 
Przysunęłam się do stoliczka  z piersią do przodu, grzywką zgarniętą bardziej na prawo. Przełknęłam ślinę i mówię...
Dzień dobry, jak mi jest miło ... bardzo proszę wpisać, że to od Pana (nawet w słowie, mówię serio, użyłam dużej litery) dla Starej Kobiety. Lekko zafrasowany szumik się podniósł w kolejce, szczególnie pani za mną  (na oko 10 lat młodsza) stojąca i słowami... no nie, przesada... oponująca.
Autor  jako dobrze wychowany też się wzdrygnął nieco...
No nie, nie aż tak, przesada....- powiedział szarmancko.
Nie powiem, miło mi się zrobiło. Te osoby co jeszcze za mną stały lekko na mnie już napierały, więc szybko wyjaśniłam, że ja Stara Kobieta jestem od niedawna (zależy w jakim kontekście na to patrzeć, ale tego nie mogłam tłumaczyć, bo wiadomo chodziło o czas) i tu, i tam, że też swoją prawdę mam.
I oto laureat wielu nagród literackich, o których wielu innych pomarzyć tylko może... spojrzał na mnie i powiedział: może i faktycznie pani jakąś swoją prawdę ma, może zajrzę do pani gdy będę miał czas.
I napisał:
Stara Kobieto" ZRÓB SOBIE RAJ" bez względu na kraj.

Super, super...
Podskoczyłam jak dziecko, przycisnęłam książeczkę, a za mną córeczka z wołaniem...   mamusiu! a płaszcz?

Faktycznie. Przecież muszę włożyć płaszcz, a prawda moja jest taka, że przyszłam tu razem z córeczką ( 17 ma lat) i z nią też wrócić muszę.



18:20:00

Jaka jest moja prawda?

Jaka jest moja prawda?
Zastanawiałam się podczas spotkania z Mariuszem Szczygłem, na które poszłam do Teatru Nowego w Poznaniu (odwalona, oczywiście .... jak się to mówi, jak diabli do ośpic). Promował swoją nową książkę "Projekt: prawda". Książki co prawda nie czytałam jeszcze, ani nawet nie kupiłam, ale chciałam sobie " zrobić raj" spotykając się z autorem, którego czytałam inne pozycje. W tym " Zrób sobie raj"  dzięki, której pokochałam Czechów i gdy byłam z krótkimi wizytami, niestety nie w Pradze, ale w Ostrawie, to patrzyłam na ludzi tam poznanych przez pryzmat spostrzeżeń Mariusza Szczygła.
I oczywiście z bardzo życzliwym nastawieniem. (Nie używam słowa pozytywnym, bo jest przereklamowane i nie mam do niego jakoś atencji). I nie zawiodłam się. 


Czesi są tacy jak ich narysował Pan Szczygieł, bo o tych zwykłych, nie tylko o tych z pierwszych stron gazet można się dowiedzieć z książki " Zrób sobie raj" , " Gotland" (tylko tą drugą nieopatrznie pożyczyłam znajomemu, który już nie jest moim znajomym).
Bardzo mi zależało, żeby na moim wyświechtanym egzemplarzu "Zrób sobie raj" z pozakładanymi żółtymi karteluszkami stronami złożył swój podpis, a może nawet jakąś niewymuszoną dedykację jej twórca.
Miałam trochę oporów, bo książka już przeszła przez wszystkie (prawie wszystkie) moje torebki. 
Tu wytłumaczyć muszę, że ja czyli kobieta (nieważne, że Stara)... lubię do każdego stroju zmienić też dodatki, a takim dodatkiem niewątpliwie jest torebka. No... torebek mam wiele, a "Zrób sobie raj" jeden, a ja ciągle go czytam na okrągło... po kolei i na wyrywki i zawsze muszę mieć przy sobie. Stąd ciągle ją przekładam i jej stan  wizualny się pogarsza, choć treść ciągle ta sama (zupełnie jak z moim opakowaniem i wnętrzem). Ta książka jest o ludziach i sytuacjach, których ja czuję się bohaterką, i uczestniczką. To dziwne, ale mimo, że jestem jedna  tato bardzo cieszył się z tego faktu) to ja czuję tak jak wiele postaci z niej. Wydaje się to wszystko wykluczać, ale ja to tak odbieram i mam na to dowody. 
Tłumaczyć się nie będę.
Wracając do meritum, od którego odeszłam tak gładko (szkoda, że tak gładko mi inne odchodzenia nie przychodzą)... miałam opory podać ją (znaczy, książkę) do podpisywania. 
Ale myślę sobie ... przecież głowy mi przy ludziach nie urwie, jak zrobi jakiś przytyk to się zarumienię i ucieknę (stąd ubrałam buty na płaskim obcasie). No i....

Najpierw jednak początek. Dwie aktorki, w tym jedna to teściowa sędzi Mostowiak, co do mężczyzn szczęścia nie miała z serialu "M jak miłość". Kiedyś jak jeszcze telewizor miałam to go z braku innych pomysłów oglądałam. Druga, to nie kojarzę gdzie kim i z kim była, ale obie wybrane fragmenty z nowej książki dziennikarza  świetnie odczytały. 
Piszę dziennikarza, bo Mariusz Szczygieł to absolwent Wydziału Dziennikarstwa, obecnie też redaktor Dużego Formatu. Ja poznałam go jako człowieka telewizji w 1995 roku gdy w TV Polsat prowadził talk-show "Na każdy temat" po śmierci pierwszego prowadzącego (od 1993r.) Andrzeja Wojciechowskiego.



Mały suspensik...
Wtedy go polubiłam jako człowieka sympatycznego, błyskotliwego, dowcipnego i doskonale rozumiejącego jaką rolę pełni w tym programie... bawił się słowem i sytuacją. Choć chyba obecnie nie bardzo chce pamiętać o tym dłuższym epizodzie w swoim życiu. Choć był wtedy młody i to jest warte zapamiętania, bo inne sprawy może sobie powtórzyć, albo i nie... Młodość... to se nevrati.

Powrót do meritum.
Po tym wprowadzeniu usiadł sobie bezpośrednio na scenie nieduży człowieczek  z naciśniętą na oczy czapką  z pod, której kędzierzawe, czarne, kłaczate włosy wychodziły. W czapce z daszkiem był. Na początku nie rozumiałam dlaczego, ale coś napomknął, że poprzedniego dnia na meczu był (Lech grał z Pogonią, choć nie wiem kto kogo pogonił) to pewnie go zawiało i teraz bał się powtórki z rozrywki... czy co. Zapowiedział, co każdy wiedział, że Mariusz Szczygieł, co wcześniej tu odczytany był, opowie i wyjaśni co i jak, i kto z kim i dlaczego. Jak już to zrobił to przesiadł się na fotel duży, w kratkę nieco większą niż ta na jego czapce (e.. to pepitka raczej była)... założył nóżkę na nóżkę, obutą w adidasy lub może jeszcze jakiejś innej, wyższej klasy obuwie sportowe. Jedną nóżka go chyba bolała, bo wyginał ją bardzo dziwnie (spróbowałam potem w domu takiego wygięcia, ale jestem zdecydowanie mniej zdolna wygięciowo).
Wreszcie już siedział, a obok niego prawdziwy i żywy, powitany oklaskami stęsknionej już widowni bohater wieczoru ... Mariusz Szczygieł.
Wysoki (nieprzesadnie) blondyn, modnie z jednej strony wygolony, z drugiej z prosto przyciętą grzyweczką, lekko zaróżowiony. Niebieskie oczy (chyba... założyłam okulary, ale dokładnie nie dojrzałam) w czarnej, prostokątnej oprawie okularów (w kształcie chyba niewiele zmienionym od lat, co do dioptrii to nie wiem).
Mężczyzna na wysokich raczej (na pewno) chudych nogach unoszących lekko (podkreślam lekko) zaokrąglający się brzuszek powleczony w gustowny pulowerek. Pulowerek przykrywał koszulę z kołnierzykiem i podejrzewam, że był bez rękawów, ale może się mylę, bo na nim była jeszcze marynarka, to skąd mogę wiedzieć na pewno. Chociaż jak podpisywał książki to mogłam się przypatrzyć czy mankiet koszuli z pod marynarki ze sweterkiem wychodzi czy sam. Byłam jednak podekscytowana za bardzo, bo w gruncie rzeczy to ja nieśmiała jestem, i w tym momencie to niewiele widziałam.
Znowu odeszłam od meritum. I znowu gładko.
Padły pierwsze słowa autora, w których stwierdził, że lubi swoją pracę i tak samo jak seks nigdy mu się nie znudzi.
Może praca nie... pomyślałam, ale do seksu trzeba dwojga więc może się zdarzyć (czego mu absolutnie nie życzę), że nuda będzie wymuszona. 
Oby nie.
Pytający... ten mały w czapeczce nie bardzo wiedział, o co pytać, ale na szczęście wypytywany wiedział o czym mówić. I opowiadał humorystycznie o swoich spotkaniach z ludźmi, i jak z tego wynikła ta nowa książka.
Potem pytania z widowni (też miałam, ale odwagę zostawiłam w domu, w kieliszku na stole) i się rozkręciło na dobre. Gdyby nie ta pani, trzy panie dalej, w tym samym rzędzie, co się ze wszystkiego zaśmiewała jak akurat zastanowić się była powinna i  nieco irytowała innych z sali, byłoby idealnie. 

Dziwne to jest uczucie jak się tak blisko widzi kogoś znanego (jeszcze uznanego), takiego pana z telewizora i ze słów książki, którą się prawie zna na pamięć.
Miałabym chyba takie samo odczucie jakbym zobaczyła krasnoludka lub zielonego ludka... jak przedwczoraj gdy stanęłam przy stoliku, gdzie podpisywał swoje książki po zakończonym spotkaniu Mariusz Szczygieł.

Kolejka była duża. Na stoliczku szklanka z wodą dla strudzonego opowiadacza i... i kieliszek wina. Białego wina. Nie wiem czy było słodkie, wytrawne czy pół..., ale oddałabym wszystkie drobne z portfela (grube wyszły w ubiegłym tygodniu) by dostać obojętnie jakiego, łyki choć dwa, bo tremę miałam przed podaniem tej książki, o stanie, której już wcześniej wspomniałam.

Nadszedł ten moment , po tym gdy pani Celince już się Pan wpisał i innej jeszcze Halince, Ance i Zygmuntowi (choć głowy nie dam, może Zdzichowi) 
Przysunęłam się do stoliczka  z piersią do przodu, grzywką zgarniętą bardziej na prawo. Przełknęłam ślinę i mówię...
Dzień dobry, jak mi jest miło ... bardzo proszę wpisać, że to od Pana (nawet w słowie, mówię serio, użyłam dużej litery) dla Starej Kobiety. Lekko zafrasowany szumik się podniósł w kolejce, szczególnie pani za mną  (na oko 10 lat młodsza) stojąca i słowami... no nie, przesada... oponująca.
Autor  jako dobrze wychowany też się wzdrygnął nieco...
No nie, nie aż tak, przesada....- powiedział szarmancko.
Nie powiem, miło mi się zrobiło. Te osoby co jeszcze za mną stały lekko na mnie już napierały, więc szybko wyjaśniłam, że ja Stara Kobieta jestem od niedawna (zależy w jakim kontekście na to patrzeć, ale tego nie mogłam tłumaczyć, bo wiadomo chodziło o czas) i tu, i tam, że też swoją prawdę mam.
I oto laureat wielu nagród literackich, o których wielu innych pomarzyć tylko może... spojrzał na mnie i powiedział: może i faktycznie pani jakąś swoją prawdę ma, może zajrzę do pani gdy będę miał czas.
I napisał:
Stara Kobieto" ZRÓB SOBIE RAJ" bez względu na kraj.

Super, super...
Podskoczyłam jak dziecko, przycisnęłam książeczkę, a za mną córeczka z wołaniem...   mamusiu! a płaszcz?

Faktycznie. Przecież muszę włożyć płaszcz, a prawda moja jest taka, że przyszłam tu razem z córeczką ( 17 ma lat) i z nią też wrócić muszę.



18:20:00

Jaka jest moja prawda?

Jaka jest moja prawda?
Zastanawiałam się podczas spotkania z Mariuszem Szczygłem, na które poszłam do Teatru Nowego w Poznaniu (odwalona, oczywiście .... jak się to mówi, jak diabli do ośpic). Promował swoją nową książkę "Projekt: prawda". Książki co prawda nie czytałam jeszcze, ani nawet nie kupiłam, ale chciałam sobie " zrobić raj" spotykając się z autorem, którego czytałam inne pozycje. W tym " Zrób sobie raj"  dzięki, której pokochałam Czechów i gdy byłam z krótkimi wizytami, niestety nie w Pradze, ale w Ostrawie, to patrzyłam na ludzi tam poznanych przez pryzmat spostrzeżeń Mariusza Szczygła.
I oczywiście z bardzo życzliwym nastawieniem. (Nie używam słowa pozytywnym, bo jest przereklamowane i nie mam do niego jakoś atencji). I nie zawiodłam się. 

Płaszczyk Erich Feld  - sh 13 zł
Czesi są tacy jak ich narysował Pan Szczygieł, bo o tych zwykłych, nie tylko o tych z pierwszych stron gazet można się dowiedzieć z książki " Zrób sobie raj" , " Gotland" (tylko tą drugą nieopatrznie pożyczyłam znajomemu, który już nie jest moim znajomym).
Bardzo mi zależało, żeby na moim wyświechtanym egzemplarzu "Zrób sobie raj" z pozakładanymi żółtymi karteluszkami stronami złożył swój podpis, a może nawet jakąś niewymuszoną dedykację jej twórca.
Miałam trochę oporów, bo książka już przeszła przez wszystkie (prawie wszystkie) moje torebki. 
Tu wytłumaczyć muszę, że ja czyli kobieta (nieważne, że Stara)... lubię do każdego stroju zmienić też dodatki, a takim dodatkiem niewątpliwie jest torebka. No... torebek mam wiele, a "Zrób sobie raj" jeden, a ja ciągle go czytam na okrągło... po kolei i na wyrywki i zawsze muszę mieć przy sobie. Stąd ciągle ją przekładam i jej stan  wizualny się pogarsza, choć treść ciągle ta sama (zupełnie jak z moim opakowaniem i wnętrzem). Ta książka jest o ludziach i sytuacjach, których ja czuję się bohaterką, i uczestniczką. To dziwne, ale mimo, że jestem jedna  tato bardzo cieszył się z tego faktu) to ja czuję tak jak wiele postaci z niej. Wydaje się to wszystko wykluczać, ale ja to tak odbieram i mam na to dowody. 
Tłumaczyć się nie będę.
Wracając do meritum, od którego odeszłam tak gładko (szkoda, że tak gładko mi inne odchodzenia nie przychodzą)... miałam opory podać ją (znaczy, książkę) do podpisywania. 
Ale myślę sobie ... przecież głowy mi przy ludziach nie urwie, jak zrobi jakiś przytyk to się zarumienię i ucieknę (stąd ubrałam buty na płaskim obcasie). No i....

Najpierw jednak początek. Dwie aktorki, w tym jedna to teściowa sędzi Mostowiak, co do mężczyzn szczęścia nie miała z serialu "M jak miłość". Kiedyś jak jeszcze telewizor miałam to go z braku innych pomysłów oglądałam. Druga, to nie kojarzę gdzie kim i z kim była, ale obie wybrane fragmenty z nowej książki dziennikarza  świetnie odczytały. 
Piszę dziennikarza, bo Mariusz Szczygieł to absolwent Wydziału Dziennikarstwa, obecnie też redaktor Dużego Formatu. Ja poznałam go jako człowieka telewizji w 1995 roku gdy w TV Polsat prowadził talk-show "Na każdy temat" po śmierci pierwszego prowadzącego (od 1993r.) Andrzeja Wojciechowskiego.


Mały suspensik...
Wtedy go polubiłam jako człowieka sympatycznego, błyskotliwego, dowcipnego i doskonale rozumiejącego jaką rolę pełni w tym programie... bawił się słowem i sytuacją. Choć chyba obecnie nie bardzo chce pamiętać o tym dłuższym epizodzie w swoim życiu. Choć był wtedy młody i to jest warte zapamiętania, bo inne sprawy może sobie powtórzyć, albo i nie... Młodość... to se nevrati.

Powrót do meritum.
Po tym wprowadzeniu usiadł sobie bezpośrednio na scenie nieduży człowieczek  z naciśniętą na oczy czapką  z pod, której kędzierzawe, czarne, kłaczate włosy wychodziły. W czapce z daszkiem był. Na początku nie rozumiałam dlaczego, ale coś napomknął, że poprzedniego dnia na meczu był (Lech grał z Pogonią, choć nie wiem kto kogo pogonił) to pewnie go zawiało i teraz bał się powtórki z rozrywki... czy co. Zapowiedział, co każdy wiedział, że Mariusz Szczygieł, co wcześniej tu odczytany był, opowie i wyjaśni co i jak, i kto z kim i dlaczego. Jak już to zrobił to przesiadł się na fotel duży, w kratkę nieco większą niż ta na jego czapce (e.. to pepitka raczej była)... założył nóżkę na nóżkę, obutą w adidasy lub może jeszcze jakiejś innej, wyższej klasy obuwie sportowe. Jedną nóżka go chyba bolała, bo wyginał ją bardzo dziwnie (spróbowałam potem w domu takiego wygięcia, ale jestem zdecydowanie mniej zdolna wygięciowo).
Wreszcie już siedział, a obok niego prawdziwy i żywy, powitany oklaskami stęsknionej już widowni bohater wieczoru ... Mariusz Szczygieł.
Wysoki (nieprzesadnie) blondyn, modnie z jednej strony wygolony, z drugiej z prosto przyciętą grzyweczką, lekko zaróżowiony. Niebieskie oczy (chyba... założyłam okulary, ale dokładnie nie dojrzałam) w czarnej, prostokątnej oprawie okularów (w kształcie chyba niewiele zmienionym od lat, co do dioptrii to nie wiem).
Mężczyzna na wysokich raczej (na pewno) chudych nogach unoszących lekko (podkreślam lekko) zaokrąglający się brzuszek powleczony w gustowny pulowerek. Pulowerek przykrywał koszulę z kołnierzykiem i podejrzewam, że był bez rękawów, ale może się mylę, bo na nim była jeszcze marynarka, to skąd mogę wiedzieć na pewno. Chociaż jak podpisywał książki to mogłam się przypatrzyć czy mankiet koszuli z pod marynarki ze sweterkiem wychodzi czy sam. Byłam jednak podekscytowana za bardzo, bo w gruncie rzeczy to ja nieśmiała jestem, i w tym momencie to niewiele widziałam.
Znowu odeszłam od meritum. I znowu gładko.
Padły pierwsze słowa autora, w których stwierdził, że lubi swoją pracę i tak samo jak seks nigdy mu się nie znudzi.
Może praca nie... pomyślałam, ale do seksu trzeba dwojga więc może się zdarzyć (czego mu absolutnie nie życzę), że nuda będzie wymuszona. 
Oby nie.
Pytający... ten mały w czapeczce nie bardzo wiedział, o co pytać, ale na szczęście wypytywany wiedział o czym mówić. I opowiadał humorystycznie o swoich spotkaniach z ludźmi, i jak z tego wynikła ta nowa książka.
Potem pytania z widowni (też miałam, ale odwagę zostawiłam w domu, w kieliszku na stole) i się rozkręciło na dobre. Gdyby nie ta pani, trzy panie dalej, w tym samym rzędzie, co się ze wszystkiego zaśmiewała jak akurat zastanowić się była powinna i  nieco irytowała innych z sali, byłoby idealnie. 

Dziwne to jest uczucie jak się tak blisko widzi kogoś znanego (jeszcze uznanego), takiego pana z telewizora i ze słów książki, którą się prawie zna na pamięć.
Miałabym chyba takie samo odczucie jakbym zobaczyła krasnoludka lub zielonego ludka... jak przedwczoraj gdy stanęłam przy stoliku, gdzie podpisywał swoje książki po zakończonym spotkaniu Mariusz Szczygieł.

Kolejka była duża. Na stoliczku szklanka z wodą dla strudzonego opowiadacza i... i kieliszek wina. Białego wina. Nie wiem czy było słodkie, wytrawne czy pół..., ale oddałabym wszystkie drobne z portfela (grube wyszły w ubiegłym tygodniu) by dostać obojętnie jakiego, łyki choć dwa, bo tremę miałam przed podaniem tej książki, o stanie, której już wcześniej wspomniałam.

Nadszedł ten moment , po tym gdy pani Celince już się Pan wpisał i innej jeszcze Halince, Ance i Zygmuntowi (choć głowy nie dam, może Zdzichowi) 
Przysunęłam się do stoliczka  z piersią do przodu, grzywką zgarniętą bardziej na prawo. Przełknęłam ślinę i mówię...
Dzień dobry, jak mi jest miło ... bardzo proszę wpisać, że to od Pana (nawet w słowie, mówię serio, użyłam dużej litery) dla Starej Kobiety. Lekko zafrasowany szumik się podniósł w kolejce, szczególnie pani za mną  (na oko 10 lat młodsza) stojąca i słowami... no nie, przesada... oponująca.
Autor  jako dobrze wychowany też się wzdrygnął nieco...
No nie, nie aż tak, przesada....- powiedział szarmancko.
Nie powiem, miło mi się zrobiło. Te osoby co jeszcze za mną stały lekko na mnie już napierały, więc szybko wyjaśniłam, że ja Stara Kobieta jestem od niedawna (zależy w jakim kontekście na to patrzeć, ale tego nie mogłam tłumaczyć, bo wiadomo chodziło o czas) i tu, i tam, że też swoją prawdę mam.
I oto laureat wielu nagród literackich, o których wielu innych pomarzyć tylko może... spojrzał na mnie i powiedział: może i faktycznie pani jakąś swoją prawdę ma, może zajrzę do pani gdy będę miał czas.
I napisał:
Stara Kobieto" ZRÓB SOBIE RAJ" bez względu na kraj.

Super, super...
Podskoczyłam jak dziecko, przycisnęłam książeczkę, a za mną córeczka z wołaniem...   mamusiu! a płaszcz?

Faktycznie. Przecież muszę włożyć płaszcz, a prawda moja jest taka, że przyszłam tu razem z córeczką ( 17 ma lat) i z nią też wrócić muszę.



21:19:00

Zmiany... czyli coś stałego.

Zmiany... czyli coś stałego.

Jedynym stałym elementem naszego życia są zmiany.
Od urodzenia ich doświadczamy. Zmienia się nasze ciało, dusza, a przemijające lata dodają się do naszego wieku. Tak po przedszkolu, zmieniamy szkoły, zawody, miejsca pracy, upodobania, światopoglądy, może partnerów. Mamy dzieci, potem one zakładają swoje rodziny i mają swoje dzieci. Rodzą się nowe dzieci, nasze wnuki, jak wiosna rodzi nowe kwiaty w miejsce tych, które poprzedniej jesieni zwiędły.
Jedni ludzie z naszego życia odchodzą, inni przychodzą. a wszystko to raz latem, raz zimą czy w jesieni. Czasem słońce, czasem deszcz. Różnie na dworze i w sercu. Zmiany są nieustawiczne i nieuniknione. Nie można ich zatrzymać, ani dobrych choć bardzo się  ich chce, ani tych złych dla nas choć bardzo się ich nie chce. Ale po największej burzy wreszcie przychodzi słońce, a po największym wietrze ukojenie. 



W życiu jak w porach roku następują zmiany i my sami też jesteśmy zmieniani i zmienne nastroje mamy. 
Niektóre z tych zmian są gorzkie jak piołun i pachną odpychająco. Inne są słodkie jak miód i roztaczają woń kwiatów.
-  Singielka (kiedyś mówiło się panna , albo wręcz stara panna jak miała już lat 36, trzeba iść jednak z duchem czasu, znaczy też zmian) Magda co ma salon piękności (choć żadnej tam nie widziałam) wyjechała na wakacje i wróciła z mężem koleżanki, i on teraz będzie jej mężem.
- Miła Pani z bloku vis a vis wychodzi już z dużym pieskiem na trawnik przy tabliczce "Nie wolno wyprowadzać psów", który jeszcze latem był całkiem mały i bardziej biały niż teraz jest szary.
- Ta długonoga studentka, co chodzi z tą samą książką cały czas pod pachą (ciekawe swoją drogą czemu tu nie ma zmiany; tak długo ją czyta czy innej nie ma) przywdziała na nogi grube rajstopy i teraz już nie widać jak się schyla w swej mini jaką bieliznę nosi. 
- Uśmiechnięta, pulchna brunetka co wjeżdżała z zakrętu w Osiedle zawsze z piskiem opon, teraz cichutko przemyka z wózeczkiem z dwa razy po 500 plus., w niebieskich kubraczkach. Tak więc dwóch facetów przybyło. Chłopy w podwójnym rzucie się rodzą, wojna będzie czy co?
- Pan ochroniarz Władek ten, co bez przerwy opalał się papierosami nawet jak świeciło słońce zrezygnował z pracy ze względu na chore płuca. Podobno żona miała wpływ na tą decyzję, bo stwierdziła, że w domu przynajmniej nie będzie palić, bo nie będzie miał stresu. A i tak to pieniądze z tej pracy szły na fajki. I taka to zmiana.
- Pan Janusz z zawodu emeryt, ten co, co rano chodzi z białym kubełkiem ze śmieciami zaczął sobie na boku dorabiać i nie ma teraz czasu na dbanie o porządki. Teraz wychodzi  Zosia, jego żona tylko śmieci wynosi w woreczku. 
- Sąsiadka z piętra Pani Zosi wymieniła swojego chłopaka z perkusisty na gitarzystę. I Pani Zosia bardzo chwali tę zmianę.
- Marcin – lat 44, z wykształcenia historyk bardzo kochający swoją żonę Adriannę gdy się dowiedział, że ona już kocha innego, z miłości do niej zgodził się na rozwód. choć ona nie chciała ze względu na mieszkanie. Ale on materialistą nie jest, zostawił jej mieszkanie. Adrianna poślubiła Nowego i mieszka z nim w starym mieszkaniu. Marcin zatrudnił się jako listonosz i listy nosi, również te sądowe. Ostatnio zanosił Adriannie (tak się składa, że pracuje w tym rejonie) pismo z pozwem rozwodowym od jej Nowego. Stara żona teraz płacze i narzeka mu przez telefon na Nowego, a Nowy też dzwoni do niego z pretensjami o jego starą (w sensie byłą) żonę.
Taka to zmiana.
- Pani Grażynka, co klatki schodowe sprząta w przerwie między ploteczkami z zaprzyjaźnionymi sąsiadkami, przestała nosić czarne legginsy w czerwone róże co kwitły proporcjonalnie szybko w stosunku do wzrostu rozmiaru pupy właścicielki. Teraz są one w paseczki, a róże dostaje od Pana Kazia ogrodnika, który się nią zauroczył zaraz potem jak się okazał, że lubią te same batoniki w przeciwności do męża co tylko golonkę by wcinał i piwem popijał.
- Weronika - 6 lat temu, mając 55 lat, rozpoczęła studia na uczelni wyższej, różne biznesy robiła i liczyć zawsze musiała na siebie, ale też dla siebie czasu nigdy nie miała. Dziecko samotnie wychowywała nigdy nie zapominając o radosnym traktowaniu świata mimo wszelakich trudności, w tym także samotności. Zbudowała szczęście z nowym partnerem, w nowym domu z ogrodem, a w tym roku na swoje 61 urodziny obroniła pracę magisterską. Taka to zmiana. 
- Zmarł wybitny reżyser i  kultowy 40-latek, zachorował uczciwy polityk. W zeszłym roku Literacką Nagrodę Nobla dostała Swietłana Aleksijewicz, kiedyś Sienkiewicz, a teraz Bob Dylan. Kto by się spodziewał? Taka zmiana.
Różne etapy życia i różne zmiany. Ważne lub błahe, ale zawsze inaczej.
Kłamcą lub kretynem jest ten, który mówi, że nie boi się zmian.

Kształt tych zmian w mniejszym stopniu zależy od życia niż od tego co w nie wnosimy, jak trzymamy wszystko w garści i jak tym kierujemy.
A i najważniejsza odpowiedź... niezmienne od kilkudziesięciu lat z tą górką jest to, że jak Stara Kobieta (znaczy młoda inaczej) się budzi to zawsze niezmiennie otwiera oczy. I to jest stałe.
Haa...haa.. Wy na pewno też tak macie. To jest niezmienne.


18:44:00

KOCHAĆ, BYĆ KOCHANYM, COŚ ROBIĆ, MIEĆ CEL I COŚ CO JEST PRZEDMIOTEM NASZEJ NADZIEI

KOCHAĆ, BYĆ KOCHANYM, COŚ ROBIĆ, MIEĆ CEL I COŚ CO JEST PRZEDMIOTEM NASZEJ NADZIEI
- pięć czynników jak pięć palców u ręki, które sprawiają, że człowiek jest szczęśliwy, bo dłoń ma sprawną. A to niewiele i zarazem wiele jest.  
I ja to wszystko mam. Moja dłoń wolna jest i nieskrępowana, przytula w geście miłości, i jest ściskana z troską przez inną dłoń. Czując jej ciepło odczuwam miłość wzajemną.  Palce mojej ręki każdego dnia zajęte są pracą, która  wytycza cel mojego życia, a wszystko to daje mi nadzieję i wręcz pewność... ono jest w moim ręku ... SZCZĘŚCIE.


Jestem szczęśliwa i wolna. Ważkie słowa wyznania, kolejność dowolna. Skrócił mi się czas tego szczęścia, bo nieopatrznie pozwoliłam ścisnąć swoją dłoń, innej silniejszej i bezwzględnej. Ale znalazłam w sobie siłę i wyzwoliłam swoje palce. Teraz z największą starannością i sumiennością użyję moich palców i napiszę list. 
Nikt i nic mnie nie ogranicza.  Na pewno nie, jakaś para spodni opadająca powietrzem w miejscu przeznaczonym na pośladki.


Ten list jest do CIEBIE, PANIE MALKONTENT  PAR  EXCELLANCE .

- Nie zamierzam wdawać się z Tobą w pojedynek na inteligencję, bo nigdy nie atakuję bezbronnego. 
Już dawno  nie pisałam, ani nie rozmawiałam z Tobą przez telefon. 
Ostatni raz widziałam Cię w koszmarze sennym.
Teraz zawiadamiam Cię: Zawiadamiam, że jestem szczęśliwa bez Ciebie. Wydawało mi się to niemożliwe, ale to się stało.To jest coś niematerialnego czego nie można spieniężyć i co by wartość jakąś  miało w sensie sprzedażowym, ale mam coś czego Ty nigdy nie miałeś, i mieć nie będziesz.... i nie kupisz nawet jak wygrasz milion, albo i dwa. Ty nawet nie wiesz, co ja mam, bo nie znasz tej wartości. To nie Twoja wina, tego nie wyniosłeś  z domu.  Trzeba by raczej powiedzieć, że nie tyle nie wyniosłeś, co  nie dostałeś, nie dane Ci było posmakować nawet, bo każdą okazję do tego zaprzepaszczałeś swoją małostkowością. Na czym polega życie z ludźmi i dla ludzi... ? Ty nie wiesz na czym to polega.... Trochę mi Cię żal.
Było wiele sytuacji, w których powinnam Cię prosić. żebyś zachował się jak człowiek.... ale wiedziałam, że potrafisz udawać. Dlatego nawet nie próbowałam.
Wzruszałam się kładąc głowę na Twojej piersi, ale teraz wiem , że nie słuchałam Twojego serca tylko tykania bomby zegarowej. Ona wybuchła? Tak... nienawiścią, agresją, nikczemnością i pięścią. Wybuchła, była z opóźnionym  zapłonem i nie wiem, co mnie jeszcze czeka, czy jej odłamki jeszcze mnie dotkną. Zapewne, ale liczę na swoją kamizelkę kuloodporną, którą jest miłość, którą mam i życzliwość, której ciągle doświadczam od ludzi.
Ciągle pamiętam Twoje imię choć bardziej Twoje złe maniery... np. wypijanie duszkiem wina z kieliszka by szybciej było do łóżka. Pochłanianie łapczywe każdego posiłku i wylizywanie talerza ... brak uśmiechu i konstatacja Twoja... nie ma z czego się śmiać. I ...  zresztą to już nieistotne.
 - Nigdy zbyt dużo nie mówiłeś... nie oskarżam teraz Twojego mózgu o niewywiązywanie się z obowiązków, bo Twój to mózg i jego wola. Teraz rozumiem... bałeś się, że zorientuję się zbyt szybko,  i dowiem, iż w ogóle nie  myślisz. (                     )  A tak na marginesie, to wiesz chyba, że organ nieużywany zanika. Wiesz... wiesz, wiesz oglądając sobie w lusterku inny, bardziej zewnętrzny atrybut organowy.Wiem, że musisz to robić za pomocą lusterka, bo... bo odgarnąć górę brzucha i przytrzymać, żeby sprawdzić, no wiesz... byłoby trudno... chyba?  Nie chcę się wyzłośliwiać, ale przy Twoim stosunku do ludzi, w tym kobiet, to musisz bardzo uważać, żebyś nie musiał zacząć mieć potrzeby używania lupy. To może nadszarpnąć Twój budżet, a Ty szarpać lubisz tylko cudze (nie wdając się w szczegóły)..
Z tym brakiem myślenia to tak nie do końca, trochę się czepiam... przecież myślałeś, zawsze myślałeś o sobie. No... to ważne przecież.

- Kiedy ja zorientowałam się, że już nie myślę o Tobie... to doszło do mnie, że odczucie tej świadomości to była i stała się jedną z najpiękniejszych chwil w moim życiu. To takie szczęście 5 plus.
Musi Cię męczyć Swoje towarzystwo. Innego nie masz, bo wszyscy są głupi i naciągacze, a Ty jesteś jeden, jedyny, wyjątkowy, bo kochasz Boga i miłością do niego zasłaniasz swoje uczynki, które inni nikczemnościami nazywają, ale przecież to głupcy od szatana są. Nie ma więc o czym mówić.
Choć nie kochasz ludzi, to mówisz o aniołach, a sam kim jesteś, bo wierzysz w dobro, lecz go nie czynisz, potępiasz zło, a doniesiesz na własną siostrę do odpowiedniego urzędu tylko dlatego, że odmówiła Ci kolejnej pożyczki. Kim Ty jesteś?
Tu Cię zadziwię. Ja wiem. Jesteś kimś WYJĄTKOWYM spośród siedmiu miliardów ludzi (ludzi?)... jesteś DRANIEM. MALKONTENT  PAR  EXCELLANCE to wydaje się być miłym i eleganckim tytułem.    
-  I wiesz co... wiesz, że nigdy nie zapominam twarzy ... dla Ciebie zrobię wyjątek.      
To nie jest gorzki list choć może tak brzmi, to list radosny, że wreszcie nie muszę żyć już w lęku, hipokryzji, kłamstwie. Jestem wolna, i pogodzona ze straconym czasem (i nie tylko).
Tym listem chcę Cię wkurzyć, bo nic Cię tak nie wkurza jak radość i szczęście innych. Tu gwoli prawdy dodam, że mnie specjalnie nie wyróżniasz i wszystkich nie lubisz jednakowo jednakże może ze wskazaniem większym na mnie i tą i owego
 Nakręcam zegarek na nowo i już. 
- I mam nowy czas, choć trochę opóźniony.
Jestem szczęśliwa bardziej niż kiedykolwiek, choć trudniej mi jest bardziej niż kiedykolwiek (wiele czynników na to się składa tzw. materialno - zdrowotno - egzystencjalnych, których Ty jesteś sprawcą), ale to moja wina, że dałam się Tobie podejść i Ci zaufałam i swoją dłoń podałam. Mimo to powtarzam Ci ... jestem szczęśliwa.

Osiągnęłam harmonię w swoim postrzeganiu i odczuwaniu każdego dnia. Paradoksalnie to Ty mi w tym pomogłeś. W jaki sposób? Nie zapytałbyś, bo w tym pytaniu nie chodzi o Ciebie. Jeśli nie chodzi o Ciebie, pytania inne są zbędne. A poza tym wściekłość, która ogarnęłaby Cię na tą wieść zaburzyłaby Twoje myślenie, ogarnęłaby Cię niepohamowana żądza zemszczenia się i uruchomiło myślenie jak sprawić, żeby było mi źle i usunąć z  twarzy ten irytujący Cię mój uśmiech. Twoja dłoń by się zacisnęła. 
-Jestem szczęśliwa, bo mogę sobie żartować, śmiać się i nie tłumaczyć z tego. Nie potrzebuję Twojej zgody na swoją radość.
Jestem szczęśliwa, bo wolna. Wolna, bo szczęśliwa.       
                                                                           Moje palce to napisały.

P.S. Mam pomysł.. .złóż Ty dłonie swe i pomódl się, żeby było mi gorzej. Nie raz tak czyniłeś. Nie zapomnij pomodlić się za sąsiada, który ma lepszy samochód niż Ty, dużo kasy, dodatkowo nie wiadomo czego się szczerzy i ma młodą żonę, i organ używany bez liku. Pomódl się, żeby już nie miał, bo Ty niczego ponadto nie pragniesz. Wystarczy, żeby innym było źle. To Twoje szczęście...

    

Copyright © Stara Kobieta... i ja , Blogger